D. COLIK: „PODLESIE TO MÓJ DRUGI DOM”

D. COLIK: „PODLESIE TO MÓJ DRUGI DOM”

27 marca 2024 0 przez Kamil Drzeniek

Dawid Colik to zawodnik, którego kibicom Podlesianki nie trzeba przedstawiać. Król środkowej strefy boiska, zawsze zostawiający na boisku całe swoje serce. Od ostatniego występu „Cola” trochę czasu już minęło, ale warto powspominać. Zapraszamy do bardziej przyjemnej lektury z naszym byłem zawodnikiem, którą przeprowadził Kamil Drzeniek!

W tym roku kalendarzowym miną trzy lata odkąd po raz ostatni wystąpiłeś w barwach Podlesianki. 96 meczów, 33 zdobyte bramki. Kawał historii napisany przy Sołtysiej. Jak wspominasz ten okres w naszym klubie?

– Jak wspominam? Wspaniale! Do dzisiaj wracam wspomnieniami do tych chwil spędzonych na boisku. Dzięki Kamilowi i Agacie którzy śledzili nasze poczynania kamerą mam możliwość oglądania i wracania wspomnieniami do tego co działo się na boiskach. Nie zawaham się użyć stwierdzenia, że Podlesie było moim drugim domem. Więcej czasu spędzałem przy Sołtysiej niż we własnym domu.

Po Twoich słowach wnioskuje, że ten okres wspominasz niezwykle ciepło.

– Oczywiście. Atmosfera jaka panowała na Podlesiu była iście rodzinna. Zarówno na boisku jak i poza nim dało się odczuć wielkie wsparcie ze strony Trenerów, Piłkarzy, Prezesa czy Kibiców którzy nieustannie Nas wspierali zarówno w tych dobrych, jak i złych chwilach, bo jeździli za Nami Wszędzie! Wspaniale było grać u boku tak świetnych piłkarzy.

Ten drugi dom – jak to sam określiłeś, oddalony od Istebnej, gdzie na co dzień mieszkasz jest o ponad 90 kilometrów. Spory kawałek do pokonania, żeby dojeżdżać na Podlesie. Jak sobie z tym radziłeś?

– Mieszkając praktycznie kilka minut drogi od Stadionu na Podlesiu, a później po przeprowadzce do Istebnej czas dojazdu zajmował mi około półtorej godziny. Nie ukrywam, że było to dla mnie ogromne wyzwanie. Do tego dochodziła praca na kopalni i gdyby nie uprzejmość mojego kierownika, który dał mi możliwość pracowania tylko i wyłącznie na nocne zmiany, to pewnie przygoda z Podlesiem bardzo szybko by się zakończyła. Na całe szczęście tak się to kręciło – Rodzina, trening, praca. Fizycznie na pewno dostałem w kość, bo ta regeneracja organizmu po treningu czy rozegranym meczu nie była taka, jaka być powinna. Było to na pewno przyczyną moich częstych kontuzji przez które nie raz przychodziło mi do głowy myśli, żeby sobie odpuścić.

Jest coś, czego dzisiaj żałujesz?

– Oczywiście. Najbardziej czego żałuję to tego czasu, którego brakowało mi na spędzanie z Rodziną. To w jaki sposób moja Żona musiała się poświęcać – nie opiszą tego żadne słowa. Chce jej jeszcze raz bardzo podziękować! Psychicznie byłem nie raz rozbity, ale dzięki Rodzinie stawałem szybko na nogi.

Wiele razy podkreślałeś, że Żona przez cały ten okres była dla Ciebie dużym wsparciem i gdyby nie ona, to nie zaliczyłbyś tylu meczów w barwach Podlesianki.

– Tak! Gdyby nie Ona to myślę, że nie byłoby takiej możliwości. Każdego dnia to dzięki Niej i dzieciom odnajdywałem siły do tego, żebym mógł uprawiać swoją pasję. Mam wspaniałą Żonę na której wsparcie zawsze mogłem liczyć. Jak to się mówi – takiej Żony to ze świeczką szukać!

Ale sięgając pamięcią do Twoich początków w Podlesiance, to zaczęło się najgorzej jak mogło – od poważnej kontuzji. To z całą pewnością nie był dla Ciebie łatwy czas.

– Każdy zawodnik który przychodzi do nowego klubu chce dać z siebie jak najwięcej. Pokazać jak bardzo zależy mu na drużynie i chce z siebie wyciągnąć maksimum. Szkoda, że musiałem z tym poczekać jeszcze pół roku, bo tyle trwała moja rekonwalescencja.

Pamiętasz okoliczności tej kontuzji?

– Bardzo dobrze pamiętam. Był to mecz z Tempem Paniówki. Mam wrażenie, że jestem w stanie odtworzyć w głowie ten moment w którym zerwałem więzadła krzyżowe i to dosłownie sekundę po sekundzie. Od razu wiedziałem, że czeka mnie dłuższa przerwa od grania. Ta kontuzja nauczyła mnie ogromnej pokory, systematyczności a przede wszystkim cierpliwości. Dzięki temu zebrałem olbrzymi bagaż doświadczeń, poznając swój organizm na nowo. Korzystając z okazji chciałbym pozdrowić mojego Fizjoterapeutę – Sebastiana Blicharza, który postawił mnie na nogi!

Jedynym plusem była chyba to, że udało Ci się jeszcze wrócić na końcówkę sezonu.

– Tak, udało się wrócić na dwa ostatnie mecze, co było dla mnie kompletnym spełnieniem ciężkiej pracy.

Gdyby nie ta nieszczęsna kontuzja, to pewnie zaliczyłbyś tą magiczną barierę co najmniej 100 rozegranych meczów w barwach Podlesianki. Żałujesz, że się nie udało?

– Nigdy nie patrzyłem na to pod tym kątem. Gdyby nie przeprowadzka do Istebnej to pewnie w miarę możliwości grałbym do dzisiaj w Podlesiu i kto wie, może ilością występów dogoniłbym żywą legendę, dalej z resztą pracującą w Podlesiu! (śmiech). Oczywiście mowa tu o Trenerze Dawidzie Brehmerze, którego bardzo serdecznie Pozdrawiam!

Na przestrzeni tych lat, wracając myślami do szatni, kogo wspominasz najmilej? Z kim się najlepiej dogadywałeś?

– Myślę, że budowanie atmosfery w szatni to jeden z głównych filarów do tego, żeby zbudować solidną drużynę w której każdy z zawodników ,,skoczy za sobą w ogień”. Niewątpliwie tak było na Podlesiu i ciężko tu wskazywać jednostki, ponieważ każdy dawał coś od siebie i każdy przyczynił się do robienia atmosfery. Mile wspominam Kicka, Reniego, Nova, Rosę, Ganciego, Kaczego. Może dlatego, że siedzieliśmy obok siebie i gdzieś tam towarzyszyły nam ciągłe śmiechy i ciężko było nam zachować powagę. Nie mogę tutaj zapomnieć o Dawidzie Brehmerze, z którym na pewno najlepiej się dogadywałem. Ciągłe rozmowy, analizy pomeczowe, wsparcie podczas kontuzji. Zawodnik, Kolega i przede wszystkim przyjaciel, z którym można było porozmawiać na mnóstwo tematów. Z resztą do dzisiaj jesteśmy ze sobą w ciągłym kontakcie.

Śledzisz dzisiejsze poczynania Podlesianki? Gdy patrzysz na nasz klub z boku przez te ostatnie lata, to jak postrzegasz LGKS? Klub zmierza we właściwym kierunku?

– Oczywiście, że śledzę. Staram się być cały czas na bieżąco z tym co się dzieje na Podlesiu. Na pewno dzięki Polityce klubu, a przede wszystkim Prezesowi Grzegorzowi Kubiście, bez którego nie byłoby tego wszystkiego, gołym okiem da się zauważyć, że Klub cały czas się rozwija i idzie cały czas do przodu. Widać, że jest tam plan długoterminowy który wspólnie z Trenerem jest cały czas realizowany. Jestem przekonany, że wkrótce będą świętować awans do III Ligi czego z całego serca Im życzę!

A tak odbiegając nieco od tematu Podlesianki, co dzisiaj robi Dawid Colik? Piłka w dalszym ciągu sprawia Ci radość?

– Odpowiedź może być tylko jedna. Przede wszystkim poświęcam maksimum czasu Rodzinie, bo kiedyś niestety go brakowało. A piłka? Gościła u mnie całe życie. Teraz też tak jest ale z tą różnicą, że już w mniejszym stopniu. Ciężko byłoby mi żyć bez piłki, bo kopanie zawsze będzie sprawiało mi dużo frajdy!

Gdybym nie zapytał to kibice Podlesianki by mi z całą pewnością nie wybaczyli. Gdzie teraz gra Dawid Colik i czy wykręca takie znakomite liczby jak w Podlesiance?

– Masz rację! Wiem, że z nimi lepiej nie zadzierać! (śmiech) Obecnie gram w APN Góral Istebna na poziomie Ligi Okręgowej. Dla Mnie nieważne są liczby. Najważniejsza jest Drużyna i staram się jej pomóc najmocniej jak tylko mogę. A jeśli uda mi się zaliczyć dobrą asystę bądź bramkę to nic tylko się cieszyć. Bardzo się cieszę, że Trener oraz Kierownik Górala namówili mnie jeszcze na granie, dzięki temu miałem okazję poznać świetnych chłopaków!

To na koniec naszej rozmowy, czego Ci życzyć? Prywatnie i sportowo?

– Na pewno dużo zdrowia, bo to jest najważniejsze! A sportowo? Może nie sobie, a Podlesiance życzę upragnionego awansu do III Ligi, bo zasługuje na to jak nikt inny. Przy okazji pozdrawiam wszystkich kibiców Podlesianki i życzę zdrowych, Wesołych Świąt Wielkanocnych!

Rozmawiał Kamil Drzeniek